EUROTRIP 2018: Dole (Francja) - miasto, w którym urodził się Ludwik Pasteur.


Dole to niewielkie, ale bardzo malownicze francuskie miasteczko. Położone nad rzeką Doubs z odchodzącymi od niej kanałami. Tu nad przystanią dla małych żaglówek góruje historyczne centrum miasta z jego najbardziej charakterystycznym punktem - Kolegiatą Notre Dame. To idealne miejsce na krótki przystanek w długiej podróży.
    
Trafiliśmy tu zupełnym przypadkiem. Po tym, jak wyruszyliśmy z Warszawy o 5 nad ranem, zrobiliśmy sobie zaledwie kilka krótkich przerw na rozprostowanie nóg, przegryzienie kanapek i skorzystanie z toalet. Chłopaki bardzo nas zaskoczyli. Zawsze dobrze znosili trudy podróży, ale tym razem trasa była rekordowo długa. Ponad 1550 km, a oni nawet przez chwilę nie narzekali, nie wiercili się, nie pytali "daleko jeszcze?". Nawet nie namawiali nas do wspólnych gier słownych, które mieliśmy w zwyczaju uskuteczniać, gdy byli młodsi i czas w podróży mocno im się dłużył. Sami organizowali sobie zajęcia - książka, audiobook, gra w karty, łamigłówki, komiksy. Przerwa na rozruszanie nóg z treningiem, który prowadził raz jeden, raz drugi i od nowa - książka, audiobook, karty, łamigłówki, komiks...

Na swój pierwszy, prawdziwie wakacyjny posiłek (co tam jakieś kanapki z tuńczykiem!) chcieliśmy zatrzymać się w jakimś uroczym francuskim miasteczku. Jednocześnie zależało nam na tym, by przystanek ów wypadł jak najbliżej naszego celu podróży, czyli francuskiego Dijon. Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy jednogłośnie ustaliliśmy, że to już ten czas, by wyszukać w okolicy jakieś smaczne i ciekawe miejsce. Trip Advisor wskazał nam Dole.
   



Spacerem przez miasto

Mapy Google poprowadziły nas na wyspę. Zaparkowaliśmy na dużym parkingu przy Avenue de Larh. Tu - znad kanału Rodan-Ren rozpościerał się piękny widok na położone powyżej centrum historyczne (jak na świecie zwykli zwać nasz odpowiednik starówki) z Kolegiatą Notre Dame. W ciepłych promieniach zachodzącego słońca przemaszerowaliśmy niewielkim mostkiem podążając ku górze. Minęliśmy kolejną odnogę kanału i znajdujące się przy niej restauracje, które o tej porze tętniły życiem. Trudno było nam uwierzyć, że niegdyś ta urocza okolica skąpana była w fetorze pochodzącym z mieszczących się tu podówczas garbarni. Teraz jest tu zielono, a wilgoć znad kanału daje przyjemną ochłodę w takie gorące wieczory, jak ten.
   
Znad kanału pomaszerowaliśmy w stronę ulicy Pasteura. To przy niej znajduje się dom narodzin słynnego naukowca, prekursora mikrobiologii, ojca pasteryzacji i szczepionki przeciw wściekliźnie. W domu tym mieści się pierwsze - stworzone już w 1923 r., choć stale ewoluujące - muzeum poświęcone życiu i pracy naukowca. 

My powędrowaliśmy w przeciwnym kierunku. W stronę zaproponowanej nam przez Trip Advisor restauracji Le Gustalin. Szliśmy opustoszałą o tej porze Grande Rue. Wzdłuż ulicy wznosiły się XVIII-wieczne domy wykonane z charakterystycznego jasnego kamienia. Jakieś 150 m dalej skręciliśmy w małą klimatyczną uliczkę. Niestety, okazało się, że jesteśmy spóźnieni. Wszystkie miejsca w restauracji były już zajęte. Lokal w sąsiedztwie także wypełniony był po brzegi. Choć głód dawał się nam już mocno we znaki, postanowiliśmy zerknąć z bliska na znajdującą się nieopodal gotycką Kolegiatę Notre Dame. Warto zajrzeć do jej wnętrza, by obejrzeć i posłuchać imponujących organów zbudowanych z 3500 piszczałek. My niestety nie mieliśmy okazji. Kolegiata o tej porze była już zamknięta na cztery spusty.
   


By nie tracić czasu na poszukiwania, spod kościoła ruszyliśmy tą samą trasą, którą tu doszliśmy. Grande Rue była co prawda opustoszała, ale od Pasteura do kanałku mijaliśmy kilka restauracji. Chłopcy nie dali nam szansy wyboru. Zasiedli przy pierwszym wolnym stoliku. Nie był to najlepszy wybór, o czym szybko się przekonaliśmy. Po pierwsze, nikt nawet nie próbował rozmawiać z nami po angielsku.*  Na każdy angielski zwrot odpowiadano nam po francusku. Potrafimy być jednak uparci i konsekwentni. Zwłaszcza, gdy głód zagląda do gardeł. Menu, translator i daliśmy sobie radę! Pozycje w karcie nie były nazbyt wyszukane, ale byliśmy już tak głodni, że zjedlibyśmy wszystko. My, dorośli, zamówiliśmy zestawy dnia (sałatka z lokalnym serem, dla mnie - ryba, dla Piotra - stek i tarta na deser), dzieci... cóż, chłopcy są prawdziwymi kulinarnymi globtroterami i dlatego we francuskiej restauracji zamówili sobie włoskie spaghetti :) Sposób podania był może mało atrakcyjny, ale jedzenie nie było złe. Takie domowe. Weźcie jednak pod uwagę fakt, że u mnie w domu jedzenie smakuje zapewne gorzej niż u Was, bo słaba ze mnie kucharka :D 

Słońce już zaszło, w uliczkach zapaliły się latarnie. Wracaliśmy tą samą drogą, choć teraz nabrała ona zupełnie innych barw.
   



Turystyczne wskazówki

Spacerując po Dole możecie ruszyć naszym śladem. Możecie także udać się do biura Informacji Turystycznej i tam odebrać mapkę, która poprowadzi Was po ciekawych zakątkach miasta. Pomocą w wędrówce będą znaki z kotami (czy, jak twierdzą moje dzieci i co bardziej pasowałoby do historii miasta - ze szczurami). Wypatrujcie ich pod swoimi stopami!
    
A jeśli w Dole chcielibyście zatrzymać się na dłużej - poza zwiedzaniem miasta, polecam piękną okolicę Jury z lasami, rzekami i winnicami.
  


Źródło: mapy Google


* Znacie ten stereotyp o francuskiej dumie, która każe ignorować zarozumiałych turystów, którzy mówią do ciebie w języku language. Cóż, coś w tym jest. Rzeczywiście we Francji, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach znajdujących się na uboczu turystycznych szlaków, często pojawiają się komunikacyjne problemy. Kasia z bloga Bretanissime twierdzi jednak, że nie wynikają one z dumy, lecz niewłaściwego systemu szkolnictwa (szerzej na ten temat => TUTAJ)

Dołącz do nas. Wyrusz przed siebie. Poznaj drogi donikąd. Czytaj, podglądaj, komentuj (Instagram, FB). Pamiętaj, choć ten blog to nasz swoisty pamiętnik z podróży, jesteśmy tu także dla Ciebie.  



Komentarze

Popularne posty