WYPRAWA NA KOŁO PODBIEGUNOWE - DZIEŃ 5: Wioska Świętego Mikołaja



Wierzycie w św. Mikołaja? Gdy moje dzieci mówią, że nie, pytam je zawsze: "A co, jeśli istnieje naprawdę?" Wizyta w Laponii miała być dowodem na to, że gdzieś tam Święty jednak jest. Istnieje. Prawdziwy. Okrągły jak balonik, z siwym wąsem i brodą, w czerwonym stroju. Mówiący wszystkimi językami świata. Zupełnie jak ten z reklamy Coca-Coli, ale nie w telewizji, lecz tuż obok, blisko, na wyciągnięcie dłoni.

Musieliśmy odespać. Długa trasa połączona z nocną eskapadą dała nam się trochę we znaki. Zwłaszcza kierowcy. Na szczęście nikt nas nie poganiał, a mikołajowa wioska poprzedniej nocy nie robiła wrażenia dużej. "Zdążymy!" - pomyślałam, przestawiając budzik na późniejszą godzinę, zwłaszcza, że o 9 za oknem było wciąż jeszcze ciemno. Tak, oczywiście, byłam w błędzie! Bo, gdy trafiliśmy już do Świętego (w zanadrzu mając 5-6 godzin!), okazało się, że na kole podbiegunowym czas mija jakoś... zbyt szybko! I - bynajmniej - nie chodzi jedynie o długość dnia, który o tej porze roku trwa tu około 7 godzin. To i tak dużo. Wszak luty to czas, gdy noc polarna odchodzi już w niepamięć. W grudniu - dla przykładu - dzień potrafi tu trwać zaledwie 2 godziny i 15 minut. Choćby dlatego z wyjazdem warto było poczekać do ferii. Mikołaj po Świętach, to jak musztarda po obiedzie - pomyślicie. I będziecie w błędzie. Owszem, gdybyśmy trafili tu w wakacje z pewnością wioska nie zrobiłaby na nas takiego wrażenia, ale w lutym wciąż zalegał tu grubymi warstwami śnieg, a mróz mocno szczypał w nosy (dlatego przed wyjściem każdorazowo nakładaliśmy na nie grubą warstwę solidnego kremu). Zima to zima, a Mikołaj wreszcie ma dla nas czas, bo gorący okres przedświątecznych przygotowań dobiegł końca. Ot, w taki sposób przedłużamy magię świąt!

Do wioski trafiamy koło godziny 11:30. Podjeżdżamy od strony poczty (nieświadomie) i - w sposób naturalny - staje się ona naszym pierwszym przystankiem. Jeśli myślicie, że tu wejdziecie i wyjdziecie, jesteście w błędzie! My przepadliśmy na ponad pół godziny. Musieliśmy z olbrzymiej kolekcji wybrać kartki, kupić je, zaadresować, nadać (jedne na już, inne - z opóźnionym terminem doręczenia, tak, by doszły do adresatów na same Święta). Musieliśmy też obejrzeć tę magiczną pocztę z każdej strony. Zajrzeć w przegródki do segregacji korespondencji, przeczytać kilka listów (cóż, jeśli Wasze dzieci piszą do Mikołaja, muszą się liczyć z tym, że - być może - ich listy zostaną kiedyś upublicznione), pobujać się na fotelu przy kominku, przybić piątkę z elfami, pstryknąć kilka fotek i dowiedzieć się, że Polska jest jednym z tych krajów, z których do Mikołaja przychodzi najwięcej listów. Jak to mówią: "Polak potrafi!". A jakże!

Jeśli Wasze dzieci chciałyby wysłać list do Świętego Mikołaja, mogą go skierować na adres:

Santa Claus
Santa Claus' Main Post Office
Tähtikuja1
96930 Arctic Circle, FINLAND

A jeśli chciałyby go spotkać osobiście - czeka na nie w swoim podbiegunowym biurze:

  
Santa Claus Office
Joulumaantie 1
96930 Arctic Circle, Rovaniemi


Po opuszczeniu poczty postanowiliśmy, że udamy się prosto do Domu Mikołaja. Liczyliśmy się z wielkimi kolejkami, bo liczba aut na parkingu przed wioską nie wydawała się mała. A być w wiosce i nie zobaczyć Świętego, no - umówmy się - to już lekki obciach!  Tyle, że postanowić to jedno, a wykonać - to już zupełnie inna sprawa! Wszak po drodze wyrasta wiele przeszkód. Są miejsca przeznaczone do wykonania fotografii, na których możemy się wcielić np. w rolę tubylców. Jest linia wyznaczająca koło podbiegunowe. Tak, tu także trzeba zrobić zdjęcie! I jeszcze przy tym olbrzymim bałwanie, którego postawiono przed wejściem do mikołajowego domu! Nie jest lekko, ale w końcu udaje nam się dotrzeć do siedziby Świętego. Kolejka nie jest długa i dość szybko posuwa się naprzód (czekamy nie dłużej niż 20 minut). W tym czasie zasiadamy w saniach, robimy zdjęcia, oglądamy galerię sławnych postaci, które - jak my - zawitały do wioski, a także podziwiamy pięknie wykonany zegar. Z każdą minutą napięcie rośnie. Niby wiemy, że za ścianą czeka na nas przebrana postać, ale nikt tego głośno nie mówi, nikt nie psuje magii tego miejsca. Bo jeśli nawet Mikołaj nie jest prawdziwy, to jego siedziba obrosła już legendą. Nigdzie prawdziwszy być nie może! I rzeczywiście - jest cudowny! Lepiej bym go sobie nie wyobraziła. Trochę, jak z reklamy Coca Coli, ale... mniej sztuczny, bardziej swojski. Uśmiecha się zza brody i mówi "Dzień dobry!" Tak, "Dzień dobry!". Nie jakieś tam "Hello!", czy "Hei!" (wcześniej, tak żeby dzieci nie słyszały, elfy zapytały nas z jakiego kraju jesteśmy). Nie wyobrażacie sobie zdziwionych min moich dzieci! To "dzień dobry!" sprawiło, że stanęli w miejscu i na chwilę zaniemówili, a - uwierzcie mi - usta im się zwykle nie zamykają. "Skąd on wiedział?" - pytali później, a mikołajowa  magia nagle w ich oczach nabrała prawdziwej mocy! Trudno uwierzyć, że tak niewiele trzeba! Po krótkim przywitaniu przyszła pora na pamiątkową fotkę. Oczywiście nie mogliśmy użyć własnego aparatu. Wizyta w wiosce jest darmowa, darmowe jest spotkanie z Mikołajem, ale za zdjęcie trzeba już zapłacić. Czego jednak nie zrobi się dla pamiątki z takiego wydarzenia? To zdjęcie, które nasze dzieci pokazywać będą pewnie nawet swoim wnukom! A opłata przeznaczona zostanie na utrzymanie marzeń tysięcy dzieci na świecie. Przyznacie, że warto!

 


Po wyjściu z klimatycznej salki, przechodzimy długim korytarzem oglądając galerię listów i zdjęć (niektóre się poruszają, machają do nas i puszczaj oko). Tak dochodzimy do sklepiku, w którym odebrać możemy nasze zdjęcie. W wersji papierowej lub elektronicznej. Tak, cywilizacja w pełnej krasie dotarła na biegun. A mikołajowe studio było tak profesjonalnie przygotowane, że nawet ja - która nie lubi się w obiektywie - byłam zadowolona z efektu. A może to nie studio? Może to ten uśmiech dziecka, które odezwało się nagle w mym wnętrzu i pełen zachwytu błysk oka? Cóż, nie wykluczam i tej opcji!

    
Poza zdjęciem, na pamiątkę kupujemy jeszcze certyfikat potwierdzający przekroczenie linii koła podbiegunowego. Oczywiście, moglibyśmy zrobić dzieciom taki sam w domu, ale... nie byłby prawdziwy. Ten oryginalny, oprawiony w ramkę, wisi dziś w pokoju chłopaków. Na pozostałe pamiątki przyjdzie jeszcze czas! Sklepiki będą otwarte, nawet, gdy wszystkie inne atrakcje zostaną już zamknięte. Teraz pora rozejrzeć się po tym, co jeszcze oferuje nam wioska. Jest plac zabaw i dużo górek ze śniegiem. To, całkiem darmowo. Są też atrakcje dodatkowo płatne. Wśród nich, wizyta w lodowym królestwie bałwana, czy przejażdżka na saniach, do których zaprzężono renifera. Najpierw - lodowe królestwo. Opłata za wejście (25 € od osoby) wydaje nam się mocno wygórowana, ale dzieci są tak podekscytowane, że trudno im teraz odmówić. Co prawda pani w kasie zapewnia nas, że możemy tu spędzić resztę dnia, ale słabo nas to przekonuje. Niby ile czasu można zwiedzać igloo i zjeżdżać na oponce z górki? Jak się okazuje, baaardzo długo! O 17, w porze zamykania, będziemy musieli wyciągać stąd dzieci siłą (no, może nie dosłownie, ale prawie, prawie...). Póki co, cieszymy się jednak tym, co mamy do swojej dyspozycji. Jest więc olbrzymie igloo. Z lodowym barem, restauracją i hotelowymi sypialniami, do których naturalnie możemy zajrzeć (z ofert każdego z tych miejsc możemy skorzystać za dodatkową opłatą). Są tu także imponujące lodowe rzeźby oraz zjeżdżalnia. Nie za wysoka, ale nawet tu dzieci mają pole do uciechy. Staruszkowie także. Nawet, gdy przewracając się na lodzie, obiją sobie dupsko! Tak, o sobie mówię (tudzież piszę), a Wy nie wyobrażacie sobie nawet ile śmiechu miały z tego moje dzieci! Po zabawach w igloo wyszliśmy na zewnątrz. Tu czekała na nas pokaźna górka i oponki. Wystarczyło chwycić jedną z nich w dłoń, pobiec na górę i zjechać! Nic trudnego, a ile adrenaliny! Przekonałam się o tym, gdy zrobiłam dzieciom już całkiem pokaźną serię zdjęć. No, ale ile można stać za obiektywem i marznąć. W końcu i ja chwyciłam swoją oponkę, a później... później nawet mi żal było mi się z nią rozstać. Moje wewnętrzne dziecko szalało z radości. Przerwę zrobiłam sobie jedynie na zachód słońca (to trzeba było uwiecznić!) oraz przejażdżkę tutejszymi saniami, z której także skorzystała cała nasza rodzina. Starszy odważył się także założyć łyżwy. Było cudownie! Zupełnie zapomnieliśmy o mrozie i głodzie. Dopiero po wyjściu ze Snowman World zajadaliśmy zabrany ze sobą suchy prowiant. Niestety, na przejażdżkę z reniferami nie zdążyliśmy. Nie udało nam się ich nawet z bliska zobaczyć. Cóż, pozostał niedosyt! (na szczęście nie na długo, ale o tym dopiero w kolejnym wpisie). Na pocieszenie, mieliśmy jeszcze chwilę na placu zabaw oraz pamiątkowe zakupy.

 
Na wizycie w wiosce Świętego Mikołaja atrakcje tego dnia nie miały się skończyć, ale... los bywa przewrotny (ta podróż uświadamiała nam to wielokrotnie)! Chcieliśmy jeszcze zabrać chłopców na Angry Birds'owy plac zabaw, ale - bez odpalania internetu - nie udało nam się go w osiedlowych zakamarkach odnaleźć. Inna sprawa, że... nie szukaliśmy go zbyt dokładnie. Zmęczenie powoli brało górę. Sił starczyło jeszcze tylko na zakupy. Wszak musieliśmy spróbować tutejszych wędlin z renifera oraz słynnych pierożków karelskich.

Długi wieczór spędziliśmy nie tylko na jedzeniu i planszówkach, ale także na uzupełnianiu wiedzy z zakresu skandynawskiej muzyki. Na chłopakach największe wrażenie zrobiła klasyka - "W grocie króla gór" Edvarda Griega (co prawda to Norweg, a nie Fin, ale klimat muzyczny okazał się strzałem w dziesiątkę!) oraz motyw z Angry Birds w wykonaniu - fińskiego już - zespołu Apokalyptica. Był też norweski Sabaton z polskimi korzeniami oraz typowo fińskie metalowe brzmienie w wykonaniu HIM i Nightwish. Tak, Skandynawia w światku muzycznym z ostrych brzmień słynie, a że mama do takich brzmień ma słabość, urządziła dzieciom wieczorek muzyczny :)

Słuchając, cały czas śledziliśmy prognozę zorzową. Pokryte chmurami niebo nie wróżyło zbyt wiele, ale nie chcieliśmy tak po prostu odpuścić (nie po to przejechaliśmy tysiące kilometrów!). Byliśmy zdeterminowani do tego stopnia, że idąc spać ustawiliśmy budzik, który dzwonił co pół godziny. Tyle wystarczyło, by - w razie potrzeby - zerwać się z łóżka i ruszyć na poszukiwanie. Ok. 3 nad ranem Aurora Forecast wskazała, że aktywność słoneczna powinna być na tyle silna, abyśmy mogli zobaczyć zorzę nad Rovaniemi. Zerwaliśmy się z łóżka, ciepło ubraliśmy i ruszyliśmy (we dwójkę) na polowanie. Niestety, niebo wciąż było pochmurne. Cóż z tego, że zorza mogła być nad nami, gdy my, nie mogliśmy jej zobaczyć. Przez chwil kilka coś zielonego pod chmurami podpełzło do nas, ale chwilę później cofnęło się i już nie wróciło. Może to właśnie była zorza, a może wcale nie? Pewnym jest, że widziana zza chmur dla prawdziwych łowców i tak się nie liczy. Czekaliśmy jeszcze 2 godziny w nadziei na cud, naprzemiennie grzejąc się w aucie i wychodząc z niego na obserwacje. O 6 nad ranem termometr wskazywał -20 st. C. Twarz i ręce (wyjmowane z rękawic na potrzeby zdjęć) - zamarzały. Poddaliśmy się, gdy czarne jeszcze miasto zaczęło budzić się do życia, a prognozy nie wróżyły już nic dobrego. To była nasza ostatnia szansa. Niestety, nie udało się :(
 
    
Przemarznięci, wracaliśmy do domku, po drodze mijając ludzi jadących do pracy. Nie dziwiły nas mijane samochody, bardziej zaskakiwały... rowery. Bynajmniej - nie pojedyncze! Przy -20 stopniach! Uwierzycie?

Tak oto kończył się dla nas jeden dzień, a zarazem zaczynał następny. Przed nami droga powrotna. Najdłuższy odcinek całej wyprawy: Rovaniemi - Helsinki. My tymczasem beztrosko zarwaliśmy sobie pół nocy. Można? Można! Parafrazując słowa z pewnego polskiego filmu: "Zorzy nie ma, ale i tak jest zajebiście!"

Z praktycznych informacji:

=> z centrum Rovaniemi do Napapiiri, czyli Wioski Świętego Mikołaja mamy 7,5 km;
=> informacje o tym, jak się tam dostać znaleźć można na stronie Biura Świętego Mikołaja (KLIK KLIK);
=> wejście na teren wioski i wizyta u Świętego są darmowe, płatna jest możliwość zrobienia pamiątkowego zdjęcia; 
=> na terenie Wioski Świętego Mikołaja skorzystać możemy także z innych - odpłatnych już - atrakcji: przejażdżki skuterami śnieżnymi lub saniami zaprzężonymi w renifery czy psy rasy husky, wizyty w Santa Park lub Snowman World (spis atrakcji znajduje się na stronie Wioski Świętego Mikołaja - KLIK KLIK);
=> na miejscu znajduje się Główny Mikołajowy Urząd Pocztowy - można tu nabyć i wysłać pamiątkową kartkę (KLIK KLIK);
=> w wiosce są też sklepy z pamiątkami oraz zaplecze gastronomiczne.

Jeśli chcielibyście zajrzeć - razem z nami - do Wioski Świętego raz jeszcze, koniecznie przeczytajcie kolejny post. Wszak plany są po to, aby je zmieniać... :)

__________________________________________

Dołącz do nas. Wyrusz przed siebie. Poznaj drogi donikąd. Czytaj, podglądaj, komentuj (Instagram, FB). Pamiętaj, choć ten blog to nasz swoisty pamiętnik z podróży, jesteśmy tu także dla Ciebie.  




Komentarze

Popularne posty