WYPRAWA NA KOŁO PODBIEGUNOWE - DZIEŃ 3: Kuopio i hotelowa sceneria rodem z horroru.


Uwaga, uwaga, sięgamy po mapę północnej Europy chcąc przekonać się ile czasu potrzeba, by dotrzeć z Rovaniemi od Tallina. Ot, raptem 13 godzin! Jeśli dodamy do tego czas oczekiwania na załadowanie i wyładowanie promu oraz możliwości opóźnienia wynikające z warunków drogowych (a do przejechania mamy raptem 820 km, więc prawdopodobieństwo ich wystąpienia jest doprawdy "niewielkie" ;)). No, powiedzmy, że mielibyśmy przed sobą ok. 15 godzin w trasie. Bywamy szaleńcami, owszem, ale... nie tym razem (wyzwania postanowiliśmy zostawić sobie na powrót). W drodze do Rovaniemi zrobiliśmy przystanek z noclegiem. Tak trafiliśmy do Kuopio...

Foto: mapy Google

Nie mieliśmy zbyt dużego wyboru. Musiało być "po drodze", a nazwy wszystkich innych miejscowości niewiele nam mówiły. Z czym kojarzyło się Kuopio? Ze skocznią narciarską. Z jej obejrzeniem nie powinno być problemów nawet w niedzielne popołudnie.


KURKIMÄKI, czyli nocleg pod miastem...

Zanim jednak trafiliśmy do Kuopio, zatrzymaliśmy się w niewielkiej miejscowości Kurkimäki nad jeziorem Laukaanjärvi. Tu znaleźliśmy przyjemny i "tani" hotelik. W Finlandii słowo "tani" było warunkiem kluczowym, dlatego nie szukaliśmy noclegu w samym Kuopio. Wjeżdżając na pięknie odśnieżony parking jeszcze do końca nie wiedzieliśmy co nas tu czeka. Chwilowo zachwycaliśmy się olbrzymimi zaspami śniegu i olbrzymią przestrzenią. Chłopcy najchętniej wyskoczyliby z auta bez kurtek, by porzucać się śniegiem. Ja sama także nie mogłam usiedzieć w miejscu. Co prawda tegoroczna zima już w Polsce dała nam się we znaki olbrzymimi mrozami, ale ta ilość śniegu... no, jak w bajce, po prostu!

Teraz UWAGA! Niespodzianka - hotel jest pusty! Nie ma tu żywego ducha. Klucz czeka na nas w wyznaczonej skrzynce. Mimo to szybko znajdujemy przydzielony nam pokój. Zrzucamy torby. Kierowcy dajemy pół godziny na sen. Nie ma lekko! Rano wyruszamy w dalszą drogę, a przecież nie możemy tego zrobić nie rozejrzawszy się wpierw po okolicy. Nikt nie narzeka. O tym, co nas czeka każdego dnia wszyscy zostali sumiennie poinformowani zawczasu. 
 
Kiedy mąż śpi, dzieci nie mogą usiedzieć w miejscu. Co tam gry, książki, ciepłe wnętrze, gdy za oknem tyyyle śniegu. Chłopaki, choć w samych dresach, zdążyli już zanurkować w zaspach przy wnoszeniu toreb. Trza było sobie wzajemnie natrzeć nosa, a jakże! Szybko przebieramy się więc w bieliznę termiczną i stroje narciarskie. Dresy niech sobie schną, mąż niech sobie śpi... WOJNA!!! Hotelowy podjazd staje się frontem. Śmiało możemy sobie na to pozwolić, wszak nikt tu nie jeździ! Kto normalny wybierałby się nad jezioro w środku zimy? Wszyscy trafiają do Kuopio, tylko nie my. My idziemy na front. Po obu stronach ulicy - zaspy. Niczym okopy. Ci, którzy skryli się za nimi po hotelowej stronie, mają mniej śniegu do rzucania, ale za to drepczą po ubitym. Ci, którzy wybrali stronę przeciwną - tam, gdzie kiedyś zapewne był trawnik, a może i klomby z kwiatami - mają czym rzucać, ale toną w śniegu po kolana. Wysokie, przylegające do nóg buty okazują się przydatne, choć i tak przyniesiemy w nich trochę śniegu i będziemy je suszyć przez całą noc, ale... kto by tam teraz o tym myślał?


PUIJO - w poszukiwaniu wieży widokowej i skoczni...
  
Koło 15:30 ruszamy w miasto. Robi się już ciemno, ale... być w Kuopio i nie zobaczyć skoczni? Oczywiście w ferworze zabawy zapominamy zabrać przewodnika. GPS został w domu, Internetu poza granicami kraju staramy się nie używać (jeszcze nie weszła w życie unijna dyrektywa o zniesieniu opłat roamingowych), a fiński okazuje się językiem nieludzkim. Nawet ze znaków drogowych trudno coś wyczytać. Bo jak tu dojść co jest co, gdy wyraz "keskus" oznacza centrum. Domyślilibyście się? No proszę! 
  
Teraz już wiemy - szukając skoczni należy się kierować na Puijo. My tymczasem podążyliśmy za krajobrazem. Wszak skoro to skocznia, musiała stać na wzniesieniu, a tu, w Kuopio, jego odnalezienie nie było trudne.
  
Podjechaliśmy na szczyt - pod samą wieżę widokową. I co? Oczywiście, właśnie zamykali. Cóż, biorąc pod uwagę mój lęk wysokości, nie byłam jakoś szczególnie nieszczęśliwa z tego powodu. Chociaż czytałam, że z 75 m wieży rozpościera się piękny widok na tutejsze pojezierze. Jak dla mnie, z dołu rozpościerał się piękny widok na wieżę. Musiało wystarczyć! 
    
    
Ruszyliśmy w dół. W stronę kompleksu narciarskiego, który obejmuje 4 skocznie: 28, 65, 90 i 120 m. Zimą pokryte są one śniegiem, latem można tu zjeżdżać na igelicie. Oczywiście skocznie były zamknięte. Nie mogliśmy więc wejść na szczyt, ale do naszej dyspozycji był cały teren wokół - z tarasami widokowymi oraz drewnianym domkiem ze stromym podjazdem, z którego chłopcy uczynili sobie górkę zjazdową. Oczywiście nie mieli ani sanek, ani "jabłuszek", ale... równie dobrze zjeżdża się na tyłku ;) Matka w tym czasie miała okazję zrobić kilka zdjęć. Wrażenie robiły nie tylko skocznia i wieża widokowa, ale także otaczający je las świerkowy. Trzeba to było uwiecznić.

Pomimo zmroku na terenie wzgórza toczyło się życie. To miejsce aktywnego wypoczynku. Mieszkańcy wykorzystują je do spacerów i joggingu. Ja sapałam, pociłam się i patrzyłam pod nogi, by nie zaliczyć gleby, a oni, jak gdyby nigdy nic, biegali - z góry na dół, ale też z dołu na górę! U podnóża Puijo spora grupa ludzi jeździła na nartach biegowych. Nikt już jednak nie skakał, mimo, że skocznia była pięknie oświetlona.
     
Z praktycznych informacji:
  
=> do wieży widokowej i skoczni nie dojedziemy komunikacją miejską, musimy tu dojść (pod górę) lub dojechać autem;
=> jeżeli nie chcecie - jak my - przeoczyć widoku z wieży, wcześniej zajrzyjcie na jej stronę internetową, by sprawdzić godziny otwarcia oraz ceny biletów: KLIK KLIK (na wieży widokowej znajduje się też obrotowa restauracja oraz kawiarnia);
=> teren wokół skoczni jest wolnodostępny, to - podobno - ulubione miejsce rekreacji tubylców.

KAUPPATORI - na rynku...

Po godzinnym spacerze i śnieżnych szaleństwach, ruszyliśmy w stronę miasta w poszukiwaniu obiadu. Kierując się na "keskus" (ha, ten wyraz akurat zapamiętaliśmy), dotarliśmy do Kauppatori - jednego z największych rynków Finlandii. Na jego obrzeżach stoi Ratusz Miejski oraz centra handlowe - mało może atrakcyjne turystycznie, ale... przynajmniej nie mieliśmy problemu z obiadem. Dzieci od razu zażyczyły sobie McDonald'sa. Cóż począć, na renifery może jeszcze przyjdzie czas. 

Póki co, po obiedzie nastała pora na dalsze zimowe szaleństwo. Chłopcy wciąż nie mieli dość, a na rynku ustawiono zbudowaną z lodowych brył zjeżdżalnię. Co ciekawe, o tej porze nie było już wielu chętnych. Nam nie przeszkadzał ani zmrok, ani mróz, ani sypiący z nieba śnieg. Musieliśmy się wybiegać przed kolejnym etapem podróży.
     
Czy wiesz, że...

Nie przez przypadek na nasz przystanek wybraliśmy właśnie Kuopio. To miasto ulokowane w północnej części Pojezierza Fińskiego. Największe w okolicy, ale bardzo klimatyczne. Położone nad jeziorem Kallavesi. Ze wzgórzem Puijo, które - biorąc pod uwagę płaskie położenie Finlandii - jest elementem wyróżniającym. Znajduje się tu wspomniany już kompleks skoczni oraz 75 m wieża widokowa, która - w połączeniu ze wzniesieniem wzgórza - daje widok na pojezierze z wys. 225 m. Rynek - ulokowany w centrum miasta - uważany jest za jeden z największych w Finlandii. Przylegają do niego centra handlowe oraz budynek Ratusza. W mieście znajdują się także liczne muzea, ale - jego najciekawszą atrakcją - jest sauna Jätkänkämpällä. Największa na świecie (mieści 60 osób, choć jej rekord jest ponad dwukrotnie większy) opalana drewnem! Ogień rozpala się tu 24 godziny wprzód. Zimą skorzystanie z sauny jest wyzwaniem dla prawdziwych twardzieli - po rozgrzaniu ciała, trzeba je bowiem ochłodzić w jeziorze - choćby na zewnątrz panował mróz. Co Wy na to? Sauna czynna jest we wtorki, a latem - także w piątki. Nam - przy niedzieli - nie było dane.

Historia Kuopio sięga XV w. i wiąże się z przybyciem na te ziemie pierwszych mieszkańców. Do dziś tubylcy posługują się specyficznym, przyniesionym przez nich dialektem. W 1552 wybudowano tu kościół, sto lat później oficjalnie lokowano osadę, ale i tak za datę powstania miasta uznaje się rok 1775, kiedy król Gustaw III uczynił to miejsce stolicą prowincji. Prawa miejskie przyznano jej 7 lat później. Dziś Kuopio jest ośrodkiem turystycznym, rekreacyjnym, ale także edukacyjnym - odkąd w 1972 r. zaczął działać tutejszy Uniwersytet. 

KURKIMÄKI, sceneria rodem z horroru...

Do hotelu wróciliśmy koło 20.00. Po drodze z głośników dobiegały ostatnie rozdziały drugiego tomu "Baśnioboru". Atmosfera mroczna i straszna, a tu... czeka na nas położony na odludziu hotel. Choć przez cały czas sypał śnieg, droga i parking są odśnieżone. Kto to zrobił, gdy nie było nikogo nawet po to, by wydać nam klucze? Przed hotelem palą się latarnie. Kto je zapalił? Niby jasno, ale za budynkiem panuje mrok. Rozjaśnia je tylko zalegający olbrzymimi zaspami śnieg. Z tarasu nie ma ucieczki. W tej zimowej głuszy i ciszy wyobraźnia chłopaków działała na pełnych obrotach. Nawet mi przyszło do głowy, że oglądając horrory zawsze zastanawiałam się, kto normalny jeździ w takie opuszczone miejsca. A tu, proszę...
     
Rano okazało się jednak, że nie byliśmy sami. W nocy dojechała jeszcze jedna rodzina. Dzięki niej chłopcy odkryli salę zabaw, z której jeszcze przed wyjazdem zdążyli skorzystać. Ja tymczasem chwyciłam aparat w dłoń licząc, że wychodząc tarasem uda mi się dojść do jeziora. Przeskoczyłam przez barierki tuż przy budynku. Ta część znajdowała się jeszcze pod wystającym rantem dachu, ale gdy zrobiłam dwa kroki utknęłam w śniegu. Już tu zapadł się pode mną tak, że zatonęłam w nim po pas. Szybko zrezygnowałam z dalszej przeprawy. Pozostało mi stąd delektować się pięknym widokiem. Uwierzcie mi, było czym! Ach, wrócić tu latem! Kto wie, może kiedyś?
  
HOTEL 
    
Jak już wspomniałam, ze względu na koszty hotelu szukaliśmy pod Kuopio. Traf chciał, że trafiliśmy naprawdę pięknie. Hotel Koivuranta. Okolica wręcz bajkowa. Dużo przestrzeni i ogrom śniegu. Dobry dojazd. Drogi odśnieżone. Do naszej dyspozycji pokój z łazienką i wyjściem na taras. Widok na zamarznięte jezioro. Pomimo mrozu i faktu, że hotel pozostawał pusty, w pokoju było ciepło. My dwa łóżka połączyliśmy w jedno, dzieci spały na piętrowym. Po ostatnim noclegu z rozdziałem miejsc nie było problemu. Warunki - bez szaleństw. Miejsca nie za dużo. Ot, niezbędny standard. Dodatkowo - wychodząc na korytarz - skorzystać mogliśmy ze wspólnej kuchni oraz przeznaczonego dla dzieci pokoju zabaw.  

Z odbiorem kluczy - nie było problemu. Co prawda przy niedzieli, poza sezonem (tak, to zdecydowanie hotel funkcjonujący w sezonie letnim) w recepcji nikogo nie było, ale klucz czekał na nas w wyznaczonym miejscu. 

Z praktycznych informacji:

=> hotel położony jest nad samym jeziorem;
=> do centrum miasta mamy stąd ok. 20-25 min autem;
=> przed hotelem znajduje się bezpłatny parking;
=> zimą można tu skorzystać ze stacji ogrzewania postojowego;
=> darmowei wi-fi - z zasięgiem nie mieliśmy problemów, ale hotel był pusty;
=> do dyspozycji gości są kuchnia oraz pokój zabaw. 
      
     


Dołącz do nas. Wyrusz przed siebie. Poznaj drogi donikąd. Czytaj, podglądaj, komentuj (Instagram, FB). Pamiętaj, choć ten blog to nasz swoisty pamiętnik z podróży, jesteśmy tu także dla Ciebie.  




Komentarze

Popularne posty