WYPRAWA NA KOŁO PODBIEGUNOWE - DZIEŃ 1: Ryga - spacerem po Starówce


Ryga. Pierwszy przystanek w drodze do zorzy, reniferów i najpopularniejszego wśród świętych. Przystanek pełen obaw. To on ma rzucić światło na resztę długiej podróży. Zmotywować do dalszej drogi, a co najmniej - nie zniechęcić. Zadanie to iście karkołomne, bo... po ponad 10 godzinach w drodze (w tym prawie 9 ciągłej jazdy) czeka na nas wyłącznie ryska starówka. Czy dzieci to kupią?


PODRÓŻ

Z domu wyjechaliśmy z kilkugodzinnym opóźnieniem, bo... Pan Mąż nie mógł się wieczorem rozstać z pracą. Ja tym razem błyszczałam! Udało mi się na czas domknąć wszystkie projekty. Ba, nawet przed jego powrotem spakowałam walizki, plecaki i torby. Mhm, może dlatego, że tak późno wrócił (ale o tym ciii!). Dość, że wszystko było gotowe. Co więcej, jak pokazało życie, o niczym nie zapomniałam. Czyżby w powiedzeniu "trening czyni mistrza" kryło się ziarno prawdy?

Rano nie spieszyliśmy się zanadto. Pozwoliliśmy kierowcy odespać nadszarpniętą pracą noc. Wszak musiał nas dowieść bezpiecznie do celu. Zjedliśmy śniadanie. Zrobiliśmy też kanapki na drogę (ze względu na oszczędność - kasy, ale i czasu!). Wyruszyliśmy przed 11, zakładając, że na miejscu będziemy koło 21 - wliczając w to tankowanie, wizyty w toaletach i ciepły posiłek. Łomża, Augustów, Suwałki. Granica. Okolice Kowna, Poniewieża. Znów granica. Stąd już droga bliska. Do celu dotarliśmy zgodnie z założeniami. Łącznie przejechaliśmy ponad 670 km, po drodze zatrzymując się w przydrożnym litewskim barze (przypadkowym, wybranym naprędce, gdy dzieci zawołały - jeść!!!).


Przydatne linki:
=> tu sprawdzicie ceny paliw na stacjach w Europie => KLIK KLIK 


HOTEL 
    
W Rydze czekało na nas eleganckie lokum. St. Peter's Boutique Hotel położony jest w zabytkowej kamiennicy znajdującej się w obrębie Starego Miasta. Przy wyborze lokalizacja była dla nas elementem kluczowym. Wiedzieliśmy, że dotrzemy tu wieczorową porą - nie chcieliśmy tracić czasu na dodatkowe dojazdy. Biorąc jednak pod uwagę położenie, musieliśmy pomyśleć o parkingu. Pozostawienie auta na starówkowych uliczkach jest możliwe (po wcześniejszym uiszczeniu opłaty w parkometrze - w obrębie Starego Miasta opłata parkingowa obowiązuje od poniedziałku do niedzieli w godz. 6:00-24:00), ale zawsze istnieje ryzyko, że z torbami będziemy musieli pokonać długą drogę. Chcąc tego uniknąć, wybraliśmy hotel z prywatnym parkingiem (oczywiście dodatkowo płatnym). To zawsze wygodna alternatywa. Okazało się jednak, że nie musieliśmy z niej korzystać. Miejsce udało się znaleźć bez większego problemu, oszczędzając przy tym kilka euro. A pieniądze były wszakże kolejnym kryterium wyboru hotelu. Razem z opcją śniadania. Kropką nad i są zawsze recenzje hotelowych gości (zwłaszcza te dotyczące śniadań) i estetyka wnętrz. Trafiliśmy bardzo dobrze. Hotel okazał się ciekawszy, niż na zdjęciach prezentowanych na portalu booking.com (aktualny jego wygląd  znaleźć można zaglądając bezpośrednio na stronę hotelu, o czym wcześniej nawet nie pomyśleliśmy). Wybraliśmy 4-osobowe wnętrze w tutejszej nomenklaturze zwane Suite. Jego klimat tworzyć miały widoczne na niektórych ścianach stare cegły oraz niewygładzone tynki. Największe wrażenie robiła jednak łazienka. Długa i przestronna. Poszerzona optycznie i dobrze doświetlona, dzięki biegnącemu wzdłuż pomieszczenia lustru. Ozdobiona delikatnym, malowanym na ścianie motywem kwiatowym. Z umywalką, toaletą i wanną. Chłopcy do dyspozycji mieli swój własny pokój, co dało nam więcej komfortu. Kiedy udało nam się ich wreszcie zagonić do łóżek, my sami mogliśmy dalej toczyć życie.

Z praktycznych informacji:

=> hotel ma dobrą lokalizację - można stąd wyruszyć na spacer lub zwiedzanie (szlak turystyczny prezentowany na dostępnej w hotelu mapie rozpoczyna się zaledwie kilkaset metrów dalej), na Starówce znajdziemy wiele restauracji, pubów i klubów;
=> na terenie obiektu znajduje się restauracja (nie skorzystaliśmy);
=> śniadanie podawane jest w formie stołu szwedzkiego - do wyboru 3-4 ciepłe dania, sałatki, wędliny, sery, świeże pieczywo,  kawa, herbata, soki, woda, mleko, płatki, desery - jest w czym wybierać (uwaga! jeśli czegoś Wam brakuje, zajrzyjcie do drugiej sali ;) );
=> za dodatkową opłatą goście skorzystać mogą z sauny i hotelowego parkingu;
=> internet jest szybki, z dobrym zasięgiem.


Przydatne linki:
=> tu zabookujecie hotel za pośrednictwem Booking.com => KLIK KLIK, a tu bezpośrednio => KLIK KLIK


 
ZWIEDZANIE 

Pozostawiwszy rzeczy w hotelu, ruszyliśmy rozprostować nogi. Z recepcji zabraliśmy mapę i - kierowani przez naszych synów - ruszyliśmy zaznaczonym na niej szlakiem turystycznym (skracając go i modyfikując).


Rozpoczęliśmy na pobliskim Placu Strzelców Łotewskich (Latviešu strēlnieku laukums), na którym mieści się pomnik przedstawicieli tejże formacji powołanej w 1915 r. do obrony terytoriów bałtyckich Imperium Rosyjskiego w czasie I wojny światowej. Za plecami wojaków - w charakterystycznym budynku z lat 70-tych - znajduje się Muzeum Okupacji. W piątek, o tej porze, było oczywiście nieczynne, ale - gdybyście trafili tu wcześniej - jego zwiedzanie jest bezpłatne. 

  
Na tyłach Muzeum usytuowany jest Dom Bractwa Czarnogłowych - jedna z najbardziej charakterystycznych ryskich budowli. Minęliśmy ją tyłem (jeszcze tu wrócimy), podążając w stronę górującej nad Starówką wieży luterańskiego kościoła św. Piotra. Wysoka, smukła, ośmiokątna z piramidalną szpilą. Piękna i wyniosła. Dziś mierzy 123,25 m, ale... to wieża po przejściach. By poznać jej historię cofnijmy się do czasów średniowiecza. Pierwsza pisemna wzmianka o kościele pojawiła się już w 1209 roku, ale miejmy na uwadze fakt, że jego budowa trwała kilkaset lat. Przebiegała w 3 etapach. Najpierw wzniesiona została część centralna. W drugim etapie kościół rozbudowano i unowocześniono. Wtedy dobudowano także wspomnianą wieżę. Poszczególne źródła rozmijają się w kwestii dat, ale z całą pewnością przyjąć możemy, że wieża powstała pod koniec XV w. Mierzyła wówczas ponad 130 metrów. Niestety, w 1666 roku runęła (podobno niszcząc sąsiedni budynek i grzebiąc 8 osób). Nową odbudowano pod koniec stulecia (z przygodami - naruszył ją pożar trawiący miasto w 1677 r.). Uznano ją za jedną z najwyższych drewnianych konstrukcji tamtego okresu (mierzyła 148 m). Ta jednak także nie miała szczęścia. Za sprawą pioruna spłonęła w 1721 r. Dekretem cara Piotra I ponownie ją odbudowano. Nowa przetrwała niespełna 200 lat. Zniszczona została w ogniu artyleryjskim podczas II wojny światowej (1941 r.). W ostatecznej (przynajmniej na ten moment) wersji odbudowano ją w latach 1968-1973. Jej konstrukcja jest już metalowa, a windą wjedziemy na wysoko usytuowany (wg Pascala - na wys. 72 m) taras widokowy, z którego rozpościera się podobno piękny widok na miasto. Tak, podobno, bo gdy człowiek wybiera się na zwiedzanie po nocy, nie ma okazji doświadczyć takich przyjemności (lub nieprzyjemności - z moim lękiem wysokości). Pozostaje więc jedynie wiara w to, o czym napisano w przewodniku. 

Czy wiesz, że... 
=> do 1523 r. kościół św. Piotra był katolickim miejscem kultu. Później "przeszedł" na luteranizm;
=> w 1997 r. kościół znalazł się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Przydatne linki:
=> Kościół Św. Piotra - KLIK KLIK

Spod Kościoła św. Piotra, ruszyliśmy w stronę Kościoła św. Jana. To zaledwie rzut beretem. Bożnica, w porównaniu z poprzednią, nie robi wrażenia. Równie leciwa, lecz mniejsza, obudowana kamienicami. Przez to nie tak efektowna. Będąc w okolicy, warto jednak ją odwiedzić. My zatrzymamy się tu na dłużej w drodze powrotnej z Finlandii. Jeśli chcecie ją poznać bliżej, odsyłam Was do kolejnych wpisów. 


My tymczasem powędrowaliśmy śladem poświątecznych iluminacji w stronę klasycystycznego budynku łotewskiej Opery i Baletu Narodowego (powst. 1860-1863). Minęliśmy go po drodze kierując się w stronę Pomnika Wolności. Być w Rydze i go nie zobaczyć, to tak, jak być w Nowym Jorku i nie widzieć Statuy Wolności. Usytuowany jest on na bulwarze łączącym Stare i Nowe Miasto. To 42 m monument, na którego szczycie widnieje Milda - seledynowa dziewięciometrowa figura kobiety symbolizującej wolność. Dzierży ona w uniesionych dłoniach trzy gwiazdy. Odnoszą się one do historycznych regionów Łotwy: Inflant, Kurlandii i Łatgalii. Pomnik odsłonięto w 1935 r. - w okresie pierwszej niepodległości. Kiedy po wojnie Łotwa stała się radziecką republiką taka interpretacja symboliki gwiazd była nie na rękę obcym władzom. Chcąc pomnik ochronić przed zburzeniem, Łotysze wmówili Sowietom, że na szczycie stoi Matuszka Rossija, która opiekuje się trzema republikami bałtyckimi. Cóż, dobry marketing sprzeda wszystko ;)


Stąd skierowaliśmy się w stronę Wzgórza Bastionu podążając alejkami parku położonego wzdłuż kanału. Zbudowano go ze zrujnowanych wałów twierdzy ryskiej. Jest piękny. Kamienie, płynąca kaskadami woda, podświetlane na niebiesko kanały. Choć noc wisiała już nad miastem, wokół toczyło się życie. Kaczki - dokarmiane przez dwie starsze panie - zgromadziły się tłumnie wśród alejek i drzew. Dzieciom towarzystwo przypadło do gustu. Weszły w ptasi tłum i co chwila pytały, czy na pewno nie mam czegoś do jedzenia w torebce. Niepocieszone brakiem chleba i ziaren, ruszyły przed siebie - na most, a raczej na kładkę miłości. Ta nazwę zawdzięcza zawieszonym na poręczach kłódkom zamykanym przez zakochanych. Po tylu latach małżeństwa własnych się już nie wiesza. Po małej sesji zdjęciowej (mamy stąd dobry widok na Pomnik Wolności) wspięliśmy się więc na wzgórze. Znajdują się na nim pozostałości jednej z wież fortyfikacyjnych. Po ich obejrzeniu (nie ma tego wiele), chłopcy urządzili sobie wyścig z górki. Jak widać spacer jeszcze ich nie zmęczył.
 

Rozpędzeni trafili aż pod zegar Leima. To reklama czekoladek, która wpisała się już w tutejszy krajobraz niczym neon Wedla na jednej z kamienic w centrum Warszawy. Na jej wysokości znów zagłębiliśmy się w uliczki Starówki. Ta tętniła życiem, przygrywała muzyką ulicznych grajków. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy sklepiku, by uzupełnić zaopatrzenie. Rzeczy na kolację, piwo na wieczór, jakieś pamiątki. Koniecznie magnesy. Chłopcy nie mogli się zdecydować. Przy kasie okazało się, że minęła właśnie 10 i... piwa nie kupimy! Tak, tak, pamiętajcie, że na Łotwie i w Estonii zaopatrzenie lepiej zrobić wcześniej. Po 10 alkohol pić można już tylko w barach. Ruszyliśmy więc ulicą Kaļķu (Kaļķu iela) wzdłuż pubów, barów i dyskotek - pojąc oczy nocnym życiem miasta. Oj, działo się tu, działo. Naszą uwagę przykuł szczególnie MOONshine (12 Kaļķu iela) - amerykański bar, w którym część wystroju stanowiły klasyki motoryzacji rodem z USA. Nie udało nam się wejść do środka (z dziećmi nawet nie próbowaliśmy). Nie mamy więc dowodów w postaci fotografii, ale te podejrzeć możecie na stronie pubu lub na tripadvisorze (internetowy poradnik dla podróżujących).

Przydatne linki:
=> MOONshine na tripadvisor - KLIK KLIK 
=> MOONshine - strona www - KLIK KLIK  


Ach, bym zapomniała. Nim dotarliśmy w rejon imprezowy odbiliśmy jeszcze na chwilę w prawo, wzdłuż skweru Līvu (Līvu aukums), by podziwiać Małą i Wielką Gildię. Podobno niegdyś (do XVI w.) miejsce to położone było nad brzegiem ryskiej rzeki stanowiąc punkt przeładunkowy dla łotewskiego ziarna. Tak wiem, trudno w to uwierzyć, bo dziś po rzece nie pozostał nawet ślad (może z wyjątkiem klombów latem przycinanych na kształt fal). Budynki Gildii - średniowiecznego stowarzyszenia kupieckiego - niestety nie przetrwały do dzisiaj. Nowe wybudowano w połowie XIX w. Utrzymano je w stylu neogotyckim, a przy budowie Wielkiej Gildii wykorzystano nawet elementy pierwotnej, średniowiecznej budowli. Obecny kształt skweru "zawdzięczamy" (o ile w ogóle można tak rzec) II wojnie światowej. Wówczas część budynków uległa zniszczeniu. 

Wracając do Kaļķu iela i podążając nią dalej prosto dotarliśmy do Placu Ratuszowego (Rātslaukums). Choć prezentuje się on imponująco, wszystko co tu widzimy jest powojenną rekonstrukcją. Poza budynkiem Ratusza (gabarytowo największym), na środku placu znajduje się pomnik Rolanda - symbol sprawiedliwości i średniowiecznej potęgi (jako rzecze historia ziemie przez niego okupowane były traktowane rygorystycznie, ale sprawiedliwie i choć historia po latach lubi rzeczy upiększać, pozostańmy w wierze, że tak właśnie było). Jednak największe wrażenie - zwłaszcza nocą, gdy jest podświetlony - robi wspomniany już Dom Bractwa Czarnogłowych. Powstał on w 1334 r. Tu swą pierwszą siedzibę miała Wielka Gildia. Następnie dom został wydzierżawiony, a później sprzedany niemieckiemu stowarzyszeniu kupieckiemu, którego patronem był św. Maurycy. Ciemnoskóry stracony przez ścięcie. To jemu bractwo zawdzięczało swą nazwę. Dom został zniszczony w trakcie II wojny światowej (1941 r.) Odbudowano go całkiem niedawno, bo w 1999 r. 

 

Nasz spacer trwał ok. 1,5 godziny. Wielu miejsc nie udało nam się odwiedzić, ale - jak zwykliśmy powtarzać - jest okazja by tu wrócić. 

WRAŻENIA:

Dzieci, po kolacji, zaległy w łóżkach. Na pytanie, jak minął im pierwszy dzień wyprawy, zgodnie orzekły, że super. Nawet Starszy, który wcześniej zapowiadał, że nigdzie z nami nie jedzie, szepnął mi do ucha, że cieszy się, iż zmienił zdanie. Nie wierzyłam własnym uszom. Dzieci naprawdę mogą tak reagować na zwykły spacer po mieście? 

Mnie także Ryga urzekła. Piękna i pełna życia. Z zabytkową zabudową i dużą ilością wartych uwagi obiektów, skupionych na stosunkowo małej przestrzeni. Z kafejkami, barami, dyskotekami i ludźmi.  Miejscami przywodziła mi na myśl ukochaną Łódź, choć odremontowaną i zadbaną. Okazała się zupełnie inna, niż wówczas, gdy byłam tu ostatnio - wypadając na chwilę z lotniska do skąpanego w deszczu i zimowej brei miasta.  

Przydatne linki:
=> strona z informacjami o mieście - KLIK KLIK 


Dołącz do nas. Wyrusz przed siebie. Poznaj drogi donikąd. Czytaj, podglądaj, komentuj (Instagram, FB). Pamiętaj, choć ten blog to nasz swoisty pamiętnik z podróży, jesteśmy tu także dla Ciebie.  




Komentarze

Popularne posty