WYPRAWA NA KOŁO PODBIEGUNOWE: W drodze na północ (Łotwa - Estonia)


Przed każdym kolejnym wyjazdem jedno pytanie powraca do nas niczym mantra: dlaczego autem? Samolotem byłoby szybciej i wygodniej. Wszak na wakacjach komfort liczy się nade wszystko. Problem w tym, że my zwyczajnie nie przystajemy do wersji "all inclusive". Wygoda i lenistwo nas męczy. Potrzebujemy wrażeń. Wspomnień, które na dłużej zapadają w pamięć. Widoków, których żadne zdjęcie nie odtworzy. Zmęczenia, które sprawia, że z przyjemnością wieczorem zamykamy oczy i ciekawości, dzięki której z niecierpliwością otwieramy je ponownie.

W podróży autem najtrudniejsze są pierwsze kilometry. Tak, im dalej do celu - tym trudniej. Dlaczego? Bo chciałoby się tam być - już, teraz, zaraz. Czasem wystarczy pierwsze 100 km, by przekonać się, że tak naprawdę, to nie cel stanowi clue wyprawy. Droga może być równie ważna. Bibliofil - taki jak ja - powie, że książka (w drodze - audiobook) się rozkręca i im więcej kilometrów przejedziemy, tym trudniej się od niej (niego) oderwać. Cóż, prawda to tak samo wielka, jak ta - że przed oczyma miga coraz więcej obrazów, zmieniają się niczym konstelacje w kalejdoskopie, a my - choć dorośli, choć widzieliśmy w życiu już wiele, wciąż potrafimy wzdychać z zachwytem. 

Dziś mam dla Was kilka obrazków z podróży do Finlandii. Robionych głównie zza szyby samochodu. Nawet w połowie nie oddają one piękna tego, co widzieliśmy w rzeczywistości. Mimo to stanowią niezaprzeczalny argument w dyskusji na temat - dlaczego warto podróżować autem? Zobaczcie sami.



Trasa Ryga - Tallin (Via Baltica E67) jest jedną z moich ulubionych. Choć przemierzałam ją kilkukrotnie, wciąż nie przestaje mnie zachwycać. Szeroka, zadbana, wijąca się niespiesznie wśród sosnowego lasu. Najpierw mija łotewskie jeziora. Podczas naszego przejazdu osnuwała je wisząca wysoko gęsta mgła. Nie utrudniała ruchu, a jednocześnie tworzyła magiczny klimat potęgowany siłą audiobooka, który głosem Janusza Zadury snuł właśnie opowieść o Baśnioborze - krainie pełnej niezwykłych, często mrocznych stworzeń. 





Nagle wiatr zwiewa chmury, przegania mgłę, a my pędzimy w pełnym słońcu. Z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. To podmuch od morza. Trasa wije się teraz wzdłuż bałtyckiej Zatoki Ryskiej. Czasem tafla wody i lodu (tak, lodu!) lśni daleko między drzewami. Później na chwilę się zbliża. Podchodzi tak blisko, że - zjeżdżając z trasy na przydrożny parking - możemy wyjść wprost na plażę. Zawsze się tu zatrzymujemy. By odpocząć. Odetchnąć przepojonym jodem powietrzem. Podziwiać widok. 

Podchodzimy do morza. Jest inne, niż zwykle. W zalegającym na plaży śniegu fale zostawiły swe ślady. Tafla Bałtyku jest gładka, nie faluje. Skuwa ją lód. Woda widoczna jest spod na wpół przezroczystej zasłony. Wystarczy lekko nacisnąć stopą, by usłyszeć, jak cała lodowa skorupa pracuje. Skrzypi i trzeszczy, gotowa w każdej chwili pęknąć. Nie forsujemy. Jest zbyt pięknie, by to psuć.

Droga powrotna. Obraz się zmienia. Teraz pola i lasy pokrywa warstwa śniegu. Najpierw słońce - potęgowane bielą - oślepia oczy. Później niebo zasnuwa gruba warstwa chmur, które ze wszech stron atakują nas śniegiem. A nad morzem - nad morzem znów świeci słońce. Słońce, które z każdym kilometrem leniwie chyli się ku zachodowi. Niby jest tak samo, a jednak zupełnie inaczej.







Dołącz do nas. Wyrusz przed siebie. Poznaj drogi donikąd. Czytaj, podglądaj, komentuj (Instagram, FB). Pamiętaj, choć ten blog to nasz swoisty pamiętnik z podróży, jesteśmy tu także dla Ciebie.  




Komentarze

Popularne posty