NAUKA JAZDY NA NARTACH, CZYLI JAK ZACZYNALIŚMY PRZYGODĘ Z DWIEMA DESKAMI...


Białka Tatrzańska - nauka jazdy na nartach


Uwielbiam lato, za możliwość letnich wypraw. Rodzina, namiot, auto i nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. Z niecierpliwością czekam na wakacje, nie odmawiając sobie przy tym przyjemności typowych dla pory zimowej. Tak, kocham zimę! I - w odróżnieniu do większości społeczeństwa - cieszę się, że urodziłam się w takiej, a nie innej strefie klimatycznej! A ponieważ zima w trakcie, pozwólcie, że opowiem Wam jak wyglądała nasza nauka jazdy na nartach.

No to jazda (na nartach)!


To było... dawno, dawno temu. Gdy Młody, był Młodszy - jak zwykłam mówić. Przygodę z narciarstwem rozpoczęliśmy ponad 4 lata temu. Dokładnie 6 grudnia, w Mikołajki. Sami nie wierzyliśmy w to, że w Polsce stoki wystartują, ale.. cóż, prawda jest taka, że szczęście nam sprzyja - ruszyły dokładnie wtedy! Starszy miał lat 5 i trochę, Młodszy nie dobił jeszcze 3. Mimo to, postanowiliśmy spróbować. Mąż nalegał, bo sam jeździł na nartach od dziecka. Ja, bo chciałam, by moje dzieci uniknęły kompromitacji kiedyś, gdy dorosną. Jak ja! Tak, bo gdy chłopcy wjechali na Antałówkę z instruktorami, ja zastanawiałam się, jak z niej zjechać. Cóż, prawda była taka, że jeździłam już na nartach, ale moje pierwsze przygody... długo by opisywać. Pozwólcie, że skupię się na jednej. Tej pierwszej z pierwszych. Pan Mąż - który jeszcze nie był moim mężem - zabrał mnie na Słowację, wpiął mi narty, zawiózł na szczyt i powiedział... zjeżdżaj!!! Szczyt był wysoki, oblodzony i nim zjechałam do połowy - mocno ucierpiał nie tylko mój zadek, ale nade wszystko moja duma! Z oczu pociekły łzy, Pan Mąż-NieMąż się wzruszył, wziął mnie między nogi i zjechał ze mną na dół. Najgorsze było jednak to, że z wyciągu dojrzał nas przyjaciel, z którym założyłam się, że co najmniej raz zjadę z góry sama. Zakład przegrałam, a Pan Mąż - cóż, prawie nie został Panem Mężem! Uratowała go tylko moja siostra, która - sama nie potrafiła jeszcze jeździć na nartach, ale pierwsze lekcje miała już za sobą. I zamiast uczyć mnie jazdy równoległej, pokazała na czym polega jazda pługiem. Siostra, jestem Ci wdzięczna, dzięki Tobie już wiem, że jeśli zaczynać naukę jazdy na nartach - to tylko z dobrym instruktorem!

Nauka jazdy na nartach - sezon 1 - Antałówka - kolaż zdjęć
  Nauka jazdy na nartach - sezon 1 (Młodszy - 3, Starszy - 5 lat)

Wróćmy jednak do Antałówki. Znacie Antałówkę? To taka góra, no dobrze - górka, w centrum Zakopanego. Kilka lat później stałam na jej szczycie. Jedno moje dziecię jechało z jednym instruktorem, drugie z drugim, moja przyjaciółka śmigała w dół sama, korzystając z czasu wolnego (Marta, nawet nie wiesz, jak ja Ci zazdrościłam tych narciarskich umiejętności!), a ja... modliłam się, bym cało zjechała do dołu. Jeden kiepski zjazd, drugi kiepski zjazd, aż... dojrzałam! Następnego dnia jeździłam już z sympatycznym instruktorem. Tak, tak, kochani! Dziś jestem z siebie dumna. Nie dlatego, że jeżdżę na nartach po mistrzowsku (daleko mi do tego, co więcej - na szlaku prześcigają mnie już dzieci!). Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że panuję nad nartami i nie zrobię nikomu krzywdy. Tu zatrzymam się na chwilę - jako matka i poproszę Was o to, abyście nigdy nie zaczynali nauki jazdy na nartach bez instruktora. Dziś wiem, że nauka, nauką, ale nim zapanuje się nad nartami, można zrobić komuś krzywdę. Przed rokiem byłam świadkiem, jak Pan o masie min. 80-90 kg wjechał w moje młodsze dziecię, tłumacząc się, że... on się dopiero uczy! Tyle, że jego nauka mogła się skończyć dla mojego - ważącego 20 kg dziecka - tragicznie. Masa + bezwładne przyspieszenie. Cóż z tego, że moje dziecko już dość dobrze jeździ na nartach, gdy - zwyczajnie nie widziało zagrożenia pędzącego na nie z góry. To ten na górze uważa na tego na dole, a nie odwrotnie. I pamiętajcie - lepiej zawczasu się złożyć, niż w kogoś wjechać. 

Nauka jazdy na nartach - sezon 2 - Białka Tatrzańska - kolaż zdjęć
Nauka jazdy na nartach - sezon 2 (Młodszy - 4, Starszy - 6 lat)

Dobra, koniec matczynych wyżaleń. Wróćmy do nauki.  Matka podstawy opanowała po 2-3 godzinnych lekcjach. Te jednak nie wystarczyły. Potrzebne było doświadczenie. Kiedy i gdzie docisnąć, co zrobić, by nie upaść, jak zapiąć i wpiąć narty. Po pięciu sezonach mogę powiedzieć, że... radzę sobie samodzielnie, panuję nad nartami i się nie boję. Nad techniką trzeba by jeszcze popracować, choć - gdybym chciała - z tym także bym już coś zrobiła. Póki co, czerpię przyjemność z jazdy, choć dojrzałam już do tego, by w przyszłym sezonie z porad instruktora skorzystać. Chodzi głównie o dopracowanie właściwej postawy i posługiwania się kijkami (tak, kijki nie są do tego, by ciągnąć je za sobą w trakcie zjazdu). Do tej pory jeździłam bez nich. Często potrzebowałam wolnych rąk, by pomóc chłopakom - donieść sprzęt na stok, wpiąć im narty, wsadzić ich na krzesełka. Teraz, gdy chłopcy radzą sobie już samodzielnie, mogę wreszcie zadbać o siebie.

Nauka jazdy na nartach - sezon 3 - Białka Tatrzańska - kolaż zdjęćNauka jazdy na nartach - sezon 3 - Białka Tatrzańska - kolaż zdjęć
Nauka jazdy na nartach - sezon 3 (Młodszy - 5, Starszy - 7 lat)

Dzieci na nartach.


Jeśli ciekawi Was, jak wyglądała nauka jazdy na nartach w przypadku naszych dzieci to już spieszę z odpowiedzią. Starszy radził sobie bardzo dobrze. Trafił w ręce konkretnego i wymagającego instruktora. Słuchał, podążał jego śladem, opanował orczyk, jazdę pługiem, skręcanie, choć do tego ostatniego nie bardzo go ciągnęło. Po pierwszym sezonie, który był stricte treningowy, w drugim (miał już 6 lat) - potrzebował 2-3 lekcji na przypomnienie. Może wystarczyłaby i jedna, ale... rodzice też chcieli pojeździć. Po zajęciach z instruktorem, chłopak miał czas i chęci na jazdę z rodzicami. Na stoku spędzaliśmy około 2 godzin. Na więcej zwykle nie starczało sił. W trzecim sezonie przerzuciliśmy się już na karnety 4-godzinne. Starszy zaliczył godzinną jazdę przypominającą, a później... chciał wykazywać się samodzielnością. Jego ulubionym zajęciem była jazda orczykiem i zjeżdżanie na krechę w dół. W zasadzie nic innego mógłby nie robić, ale - nie ma łatwo - rodzice ciągnęli na wyższe góry i zmuszali do jazdy slalomem. A samodzielne zjazdy na nartach były nagrodą za starania. W sezonie czwartym, gdy Starszy miał lat 8, znów wzięliśmy mu instruktora, by dorzucił kijki. Niestety, nauka nie poszła tak, jakbyśmy tego chcieli. Dziecko bardziej niż o zasadach, myślało o zabawie. Chciało po prostu jechać przed siebie. Zwłaszcza, że rodzice pozwalali na coraz więcej swobody. Młody pędził przed nami, wyznaczał szlaki albo organizował zawody, które matka już z kretesem przegrywała. Co prawda był spokojniejszy od brata, bardziej zdystansowany. Na początku sezonu potrzebował chwili, by nabrać pewności, ale nawet u końca zachowywał ostrożność. Piąty sezon na nartach (lat 9) zaczęliśmy bez instruktora. Starszy doskonale sobie radził. Wydoroślał. Słuchał rodzicielskich rad, wykazywał się samodzielnością, ale i rozwagą. Sam jeździł już nie tylko orczykiem, ale i tradycyjnym wyciągiem. W połowie pobytu postanowiliśmy więc, że  raz jeszcze spróbujemy z kijkami i popracujemy nad właściwą postawą (dopracujemy jazdę równoległą). Oczywiście z pomocą instruktora. Ten zapewniał nas, że 9 lat to najlepszy wiek na naukę jazdy na nartach i okazało się, że miał rację. Dziecko odpowiedzialnie podeszło do zadania. Po lekcjach zyskało nie tylko lepszą technikę, ale przede wszystkim większe panowanie nad nartami oraz dużą pewność siebie. Tak, jestem z niego dumna, gdy czerwoną trasą pomyka sam przed siebie.

Nauka jazdy na nartach - sezon 4 - Białka Tatrzańska - kolaż zdjęć
Nauka jazdy na nartach - sezon 4 (Młodszy - 6, Starszy - 8 lat)

A Młodszy? Cóż, początki nie były łatwe. Zresztą, nie oczekiwaliśmy cudów po niespełna 3-latku. Chodziło nam przede wszystkim o zarażenie go pasją. By tego dokonać, oddaliśmy go w zaufane ręce. Opanowany, spokojny, cierpliwy, uśmiechnięty i ciepły instruktor. Taki, który spiął mu noski nart, stanął przed nim i podnosił, ilekroć ten upadł. A upadków było niemało! Potraktowane z uśmiechem, nie zrażały. Po 3 dniach noski udało się rozpiąć. Młody opanowawszy pług, uczył się skręcać. Wbrew pozorom to nie łatwa sztuka, ale - udało się! Pod koniec wyjazdu z dumą patrzyłam na pierwsze, bardzo niepewne, ale jednak samodzielne zjazdy. Byłam dumna! To czego nie udało się opanować - to orczyk. Choć starsza o pół roku koleżanka pod koniec pobytu już sobie z nim radziła. Młodszy opanował go rok później. By przypomnieć sobie, jak się zjeżdża na nartach i skręca - potrzebował 2 zajęć. Aż trudno mi było uwierzyć, że coś pamiętał - ale jednak! Problemem były jedynie siły - po godzinie zajęć, zwykle ich już brakowało. Udawaliśmy się więc na zasłużony odpoczynek. Rok później, dwa lata później (5,6 lat) - sił przybywało, a jazda na nartach prawdziwie cieszyła. Może dlatego, że można było jeździć z rodzicami. Odeszły ćwiczenia z instruktorem. Postawiliśmy na fun, wiedząc, że chwilowo i tak od strony technicznej dużo więcej go nie nauczymy. Trochę popracować musieliśmy za to nad jego nieposkromionym charakterem. Chęcią jazdy w dół za wszelką cenę. Młodemu brakowało jeszcze wyobraźni, umiejętności planowania trasy i trochę sił, by docisnąć narty, gdy nabierał prędkości. Ale mając tyle lat co brat, gdy zaczynał - śmigał już po dłuższych i wyższych trasach. W tym sezonie doszkolił umiejętności razem z bratem. Co prawda chcieliśmy mu jeszcze odpuścić, ale na wieść, że brat będzie się szkolił, a on nie - mocno zaprotestował. Później może trochę żałował, ale wszakże na bycie gorszym nie mógł sobie pozwolić. Instruktor wychwalił ich za wszystkie czasy. Tak więc Młodszy mając lat 7 opanował już kijki, jazdę równoległą i razem z bratem śmiga po czerwonych trasach. Co prawda pod kontrolą rodziców, bo jego zapał, by być pierwszym na dole - za wszelką cenę - wciąż pozostaje nieujarzmiony :)

Nauka jazdy na nartach - sezon 5 - Białka Tatrzańska - kolaż zdjęć
Nauka jazdy na nartach - sezon 5 (Młodszy - 7, Starszy - 9 lat)

Dziś nie wyobrażamy już sobie zimy bez nart. Dwie deski pokochaliśmy wszyscy, choć nauka nie zawsze była łatwa. Cóż, u jej podstaw leżał wysiłek i ciężka praca. Najważniejsze było jednak wyczucie dziecka, jego możliwości. Staraliśmy się nie robić nic na siłę, rozmawialiśmy i motywowaliśmy. Czasem, gdy brakowało sił, potrzebna była odrobina czekolady, innym razem - musieliśmy odpuścić, postawić na odpoczynek, by zrelaksowanym wrócić na stok dnia następnego. Cierpliwość popłaca. Jestem tego pewna, gdy dziś patrzę na śmigających w dół chłopaków. 

Nauka jazdy na nartach - zmęczone dziecko
Czasem ze zmęczenia bywało i tak... ;)

Dołącz do nas. Wyrusz przed siebie. Poznaj drogi donikąd. Czytaj, podglądaj, komentuj (Instagram, FB). Pamiętaj, choć ten blog to nasz swoisty pamiętnik z podróży, jesteśmy tu także dla Ciebie.  




Komentarze

Popularne posty