POMYSŁ NA DŁUGI WEEKEND: LEGOLAND (DANIA) - NASZA PIERWSZA SAMODZIELNA PODRÓŻ Z DZIEĆMI
Z niemałym podziwem oglądam blogi podróżnicze dokumentujące dalekie wyprawy z
małymi dziećmi. Może dlatego, że nasze pierwsze podróże z dziećmi mocno
dały nam się we znaki. Upały, atakujące hurtowo moskity (doliczyliśmy się
ponad 20 ukąszeń na jednej połowie dziecięcej twarzy), grypa jelitowa, a
oprócz tego standard, czyli nuda, na którą narzekał dzieć (jeszcze
wtedy jeden), kiedy tylko rodzice zaczynali realizować któryś ze swoich
planów, i rodzicielskie zawroty głowy, gdy do realizacji swoich
przystępował młody. Nie! To ja wolałam już polskie morze z jego kapryśną
pogodą. W ciepłe dni można było spacerować, bawić się w piasku i kąpać,
a w deszczowe - skakać po kałużach. W ramach ekstremów - wystarczył
namiot postawiony w szczerym polu (bez bieżącej wody i kabiny
prysznicowej, za to z drewnianym wychodkiem). Widząc szczęście na
twarzach dzieci z czasem przywykłam do niewygód. Ba, zapragnęłam więcej.
Z tyłu głowy tłukła się myśl - czy nasze dzieci są już gotowe na jakąś
podróżniczą przygodę? Postanowiliśmy to sprawdzić.
Wybraliśmy długi czerwcowy weekend. Tuż po Dniu Dziecka. Ot, zafundowaliśmy chłopakom taki przeniesiony w czasie prezent. Starszy miał już 8 lat, Młodszy - 5,5 roku. Przed nami długa droga - 2 x 1200 km. To kilkanaście godzin jazdy w jedną stronę. Spore wyzwanie, ale wybraliśmy cel na tyle atrakcyjny, żeby wynagrodził niewygody i na długo zapadł w pamięć. Czy to się uda? Wszak nasz młodszy dzieć był jeszcze w tym wieku, który po latach zna się raczej z rodzinnych opowieści i pojedynczych przebłysków. Czy to będzie jeden z nich? I jak przetrwamy drogę powrotną? Mieliśmy trochę wątpliwości, ale... od czegoś trzeba zacząć, a duński Legoland wydawał się (i był!) dobrym pomysłem.
Wrażenia z podróży do Danii.
Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Jako mocno zakręcona matka, by nie
zaspać, nie położyłam się w ogóle do łóżka. Wolę to, od wczesnego
wstawania. Chłopców, przebranych przez sen, przerzuciliśmy do auta.
Akcja okazała się zdecydowanie udana! Mogłam liczyć na 1-2 godziny snu, a przy tym -
moi synowie mieli o tyle mniej czasu na narzekanie. Mąż także nie miał
powodów do smutku - oto rozciągała się przed nim zupełnie pusta trasa.
Słońce ledwo wschodziło, a ja tak cichej Warszawy dawno już nie
widziałam.
Jeszcze dobrze nie otworzyli oczu, a już zobaczyli... logo McDonald's.
"Restaurację pod złotymi łukami" - jak złośliwie zwykł mawiać Pan Mąż.
Wasze dzieci też tak mają? Wyjeżdżają po świątecznym obiedzie od
dziadków krzycząc, że z przejedzenia pękają, a 5 minut później - na
widok żółtego M - nagle twierdzą, że są głodne? No, ale obiecaliśmy im
wyjątkowy Dzień Dziecka. Nie wypadało zaczynać wyprawy od: "Nie, bo
nie!" Tak, wiem, jestem okropną matką. W komentarzach już teraz możecie
zlinczować mnie za ten nieszczęsny fast food! Możecie też czytać dalej i
za chwilę zlinczować mnie podwójnie, bo... chwalić zamierzam przybytek
ów! Tak, tak, bo tutejszy pokój zabaw okazał się doskonałym miejscem na
rozruszanie zastałych kości. Tu przynajmniej nie wyglądaliśmy tak
dziwnie, jak na stacji benzynowej przed którą uskutecznialiśmy naszą
rozciągającą gimnastykę.
Ruszając w dalszą drogę pod ręką musieliśmy już mieć odpowiednie pomoce -
zabawki, łamigłówki (papierowe, choć w drodze wykorzystujemy też te
słowne), książki, długaśne audiobooki, napoje, przekąski, poduszki
lotnicze i telefony (na czarną godzinę). My, dorośli w duchu modliliśmy
się, by przetrwać kolejne godziny w dobrym stanie psychicznym. O
pytaniach "Daleko jeszcze?" zadawanych z częstotliwością 5-minutową nie
mogło więc być mowy. Co ciekawe, obeszło się bez nich, podobnie jak bez
telefonu. Kiedyś zdradzę Wam swe magiczne sposoby. Na razie dość
wiedzieć, że dzieci na nudę nie narzekały, a rodzice nie byli
maltretowani psychicznie. Mieli czas na obserwowanie świata i własne
spostrzeżenia:
1. Słyszeliście kiedyś Polaka z
rozmarzeniem wzdychającego nad wyjątkowością niemieckich autostrad. Te szerokie
drogi, po których pomyka się bez limitów, a kulturalni kierowcy sami zjeżdżają
Ci z drogi. Noż, bajka! Obszar, na którym mieliśmy podgonić czasowo,
zatarasował wielki samochodowy korek. I cóż, że bez limitu, gdy toczyliśmy się
z prędkością zmienną sięgającą maksymalnie 20 km/h. Tak, Pan Mąż wyleczył się
już z opowiadania o wyjątkowości dróg w Niemczech.
2. Znacie tę reklamę o kupowaniu auta po
niemieckiej babci? Jej samochód albo już się sprzedał, albo stał w garażu, bo
na drogach królowały leciwe i zjeżdżone już auta. Tyle słyszy się w naszym kraju o
niemieckim bogactwie, ale gdyby porównać stan aut na drogach - Polacy śmigający
swymi nówkami zdają się niepotrzebnie narzekać.
3. Co się stało z niemieckim
porządkiem? „Ordnung muss sein” – jak mawiała moja wychowawczyni. Gdzie więc
się podział? Pamiętam, jak w 1998 roku (tak, dawno, dawno temu, w poprzedniej
epoce, może nawet żyły jeszcze wtedy dinozaury) przemierzałam podobną trasę
pędząc autokarem w kierunku Wielkiej Brytanii. Wyjeżdżając z Polski zostawiałam za sobą brudne, płatne toalety mieszczące się
na stacjach benzynowych. Na terenie byłego NRD toalety były już czyste, choć
płatne, a dalej na zachód – jeszcze w Niemczech, na terenie byłego RFN – toalety
były nie tylko czyste, ale i bezpłatne. Może źle trafiłam, ale tam gdzie byłam
po porządku w toaletach nie został nawet ślad!
|
Sieć autostrad (choć płatna) i dróg szybkiego ruchu, nowe auta, czyste
toalety - pora byśmy, jako naród, wyzbyli się kompleksów i przestali
narzekać. Tak sobie myślałam, dopóki nie dotarłam na duński camping ;)
Camping w Danii.
Planując trasę postanowiliśmy, że na nocleg pędzimy do Danii (przy czym
słowo pędzimy, po przekroczeniu duńskiej granicy nabiera zupełnie innego
znaczenia - przygotujcie się na rygorystyczną jazdę pełną ograniczeń).
Dlaczego właśnie tam? Chcieliśmy zrobić jak najdłuższą trasę i znaleźć
się możliwie blisko naszego celu podróży. Jednocześnie szukaliśmy
miejsca, które pozwoli solidnie rozprostować kości. Zamiast
ograniczających nas czterech ścian w hotelu, wybraliśmy więc camping z wielkim placem zabaw w nadmorskiej miejscowości (patrz
linki na końcu wpisu). Ze względu na ograniczenia czasowe, nie zdecydowaliśmy się na nocleg w namiocie. Rano mieliśmy wyruszyć jak najwcześniej, by w pełni skorzystać z oferowanych przez park rozrywki atrakcji. Postawiliśmy więc na malutki bungalow, w którym
znaleźliśmy wszystko, co niezbędne - talerze, sztućce, kubki, garnki,
czajnik, a nawet kuchenkę elektryczną, mikrofalówkę i grill. Nie
skorzystaliśmy z nich jednak. Na posiłek i lody wybraliśmy się do
miasteczka. Mały spacer po niewielkiej plaży, wypatrywanie meduz z
pomostu i podziwianie morza, które tu - wyglądało niczym jezioro (poza
tymi meduzami - of course). Choć woda była zimna nie mogliśmy odmówić
dzieciom zamoczenia nóg. Spacer był przyjemny, relaksacyjny wręcz, ale
chłopcom spieszyło się na camping. Co prawda z basenu nie skorzystali,
ale do swojej dyspozycji mieli dwie duże gumowe trampoliny (coś na wzór
naszych dmuchańców do skakania), długaśną zjeżdżalnię, koło obrotowe, w
którym mogli biegać jak szczurki, karuzelę, boisko, a oprócz tego -
także rówieśników, z którymi - pomimo barier językowych - odstawiali
pokaz walk karate w wersji "na niby". Tak, kości zostały rozruszane i
dobrze, bo była to zaledwie mała rozgrzewka przed kolejnym dniem.
Legoland - dziecięce marzenie.
Kraina dziecięcej zabawy otwiera swe podwoje o 10:00. Jest więc czas na
spokojny poranny dojazd. Podróż z Kollund do Billund trwa ok. 1,5
godziny. Z naszym zamiłowaniem do długiego snu, na miejsce dotarliśmy
koło 11. Parking był dobrze oznakowany, ze znalezieniem miejsca nie było
problemu. Później ruszyliśmy za tłumem. Bilety wydrukowaliśmy sobie
wcześniej. Wystarczyło przyłożyć je do czytnika, by otworzyć bramy do
dziecięcego raju.
1. Najlepiej od mapy. By nie tracić cennego czasu na miejscu. Można ją
wcześniej znaleźć w internecie (dostępna w specjalnej aplikacji - do
pobrania ze strony parku rozrywki - link poniżej) i razem z nią zaplanować trasę.
2. Zanim ruszymy w drogę warto sprawdzić, gdzie nasze dzieci będą mogły
wejść. Niektóre atrakcje ograniczone są wzrostem. Przy innych -
potrzebna jest rodzicielska opieka.
3. Pomyślcie o opasce z numerem kontaktowym. Na wypadek, gdybyście w tłumie stracili dziecko z oczu. Porozmawiajcie też z maluchem wcześniej, jak powinien się zachować w przypadku zgubienia rodziców.
3. Pomyślcie o opasce z numerem kontaktowym. Na wypadek, gdybyście w tłumie stracili dziecko z oczu. Porozmawiajcie też z maluchem wcześniej, jak powinien się zachować w przypadku zgubienia rodziców.
Młodszy, który miał trochę ponad metr, był niepocieszony, gdy nie
chciano go gdzieś wpuścić. By nie robić mu przykrości, postanowiliśmy,
że będziemy się czasem rozdzielać. Uff, co za ulga - dzięki temu ominęła
mnie jazda kolejką górską. Moje serducho mogłoby tego nie wytrzymać. A
wrażenia z przejażdżki? Chyba niezapomniane - Starszy wspomina ją do
dziś. A wystarczyła mu jedna runda :)
Na co musicie się przygotować?
Na kolejki! Atrakcje są cudowne (roller coastery, spływy pontonowe,
wycieczki statkiem, zawody strażackie, strzelnice, karuzele, atrakcje
dla maluchów, domy strachów, wodny plac zabaw, wieża widokowa, wyprawa w
głębiny oceanu, kino 5D, spotkania z LEGO ludkami, ech, długo by
wszystko wymieniać). Trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość. Czasem
odczekać kilkanaście, czy kilkadziesiąt minut. A czas ucieka
błyskawicznie, ani się obejrzycie, gdy minie Wam cały dzień. Dlatego my -
nauczeni doświadczeniem przyjaciela - postawiliśmy na karnet dwudniowy.
Kupiliśmy go w pakiecie - razem z noclegiem. Nie, nie musicie spać w
drogich LEGO-hotelach, choć niewątpliwie byłoby to dodatkową atrakcją.
Miejsca noclegowego można poszukać także w okolicach Billund. Wiele
hoteli ma podpisane umowy z parkiem. Rezerwując nocleg, możesz
jednocześnie nabyć bilet wstępu do LEGOLANDU. Wygodniej, łatwiej,
taniej.
Kolacja z fajerwerkami.
Cały dzień upłynął dzieciom pod znakiem dobrej zabawy. Dorosłym też.
Mogli znów poczuć się dziećmi. Jednak na wieczór przewidzieli dla siebie
jeszcze jeden prezent. Nocleg w hotelu z dobrym zapleczem kulinarnym.
Po fast foodach w drodze, kanapkach zajadanych w parku rozrywki (tak, mieliśmy ze
sobą suchy prowiant, ale i tak skusiliśmy się na chińskie jadło Mistrza
Ninjago - Senseia Woo) i lodach, przyszła kolej na smaczną kolację.
O wyborze hotelu zdecydowała właśnie zachwalana restauracja. Nie
szukaliśmy już campingu. Po całym dniu atrakcji nie były nam potrzebne
dodatkowe bodźce sensoryczno-ruchowe. Wystarczyły cztery ściany, cisza i
spokój. I dobre jedzenie, oczywiście, bo dzieci - natychmiast po
wyjściu z parku - poczuły wielki głód (patrzcie, kolejny dziecięcy
fenomen!) Nie było czasu do stracenia. Zameldowaliśmy się w hotelu,
zrzuciliśmy torby do pokoju i pobiegliśmy, jak staliśmy, do restauracji.
Trzeba było widzieć minę kelnerki. Cóż, na sali obowiązywał wieczorowy
dress code, a my wyglądaliśmy tak, jakbyśmy słowo dress potraktowali
bardzo dosłownie :) Dziewczyna zachowała jednak zimną krew - wskazała
nam 2 różne miejsca. Pierwsze - na sali głównej, przy wielkim oknie, z
widokiem na morze i drugie - w oddzielonej części sali, z dala od wzroku
innych gości, gdzie mogliśmy mieć nie tylko spokój i swobodę, ale także
jeszcze lepszy widok na morze. Nie trzeba nas było długo namawiać.
Kelnerka wyglądała przy tym, jakby wielki kamień spadł jej z serca. Cóż,
nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać po takiej dziczy, co to w
dresach do ekskluzywnej restauracji wchodzi. A tak poważnie -
potraktowano nas cudownie! Do stolika przyjechał kucharz z przenośną
kuchnią, na której przy nas - wśród ognistych płomieni buchających z
patelni - przygotował pyszne smakołyki. Nie powiem Wam dziś cóż to było,
bo w wyborze dań zdaliśmy się na obsługę, ale wrażenia - cóż,
niezapomniane! Chłopcy wspominają dziś tę restaurację równie
entuzjastycznie, jak sam LEGOLAND.
Powrót do Polski.
Kiedy dzieci już spały, rodzice w hotelowym pokoju rozważali zmianę
planów podróży. Założyliśmy sobie pierwotnie, że - po kolejnym dniu
spędzonym w duńskim parku rozrywki - wsiądziemy w auto i dojedziemy do Niemiec. Tam
poszukać mieliśmy noclegu, rano zwiedzić okolicę i ruszyć w
dalszą drogę. Mąż jednak dał się skusić wizji zakreślonej mu przez
spotkanego w parku Polaka (tak, było ich trochę, widocznie nie tylko my
wpadliśmy na pomysł, by tak spędzić długi weekend). Wizja obejmowała
jazdę nocą. Nie bardzo chciałam się na to zgodzić. Z jednej strony
śpiące dzieci, którym droga mija szybciej, z drugiej - zmęczony
atrakcjami mąż w długiej trasie. Ustaliliśmy więc ostatecznie, że
wsiądziemy w auto i zobaczymy. No i zobaczyliśmy... Warszawę koło 3 nad
ranem. W sumie dobrze wyszło - dzięki temu mieliśmy jeszcze dzień wolny,
mogliśmy odpocząć po aktywnym odpoczynku :)
PRZYDATNE LINKI:
=> LEGOLAND - aplikacja z mapą - pobierz
Komentarze
Prześlij komentarz